czwartek, 2 grudnia 2010

Wyjątkowe spotkanie...



Kilka tygodni temu trafiłam przypadkiem na ogłoszenie zamieszczone przez Monikę na jednym z portali społecznościowych. Dziewczyna prosiła o używane rzeczy dla swojej rodziny. Po wymianie kilku maili, okazało się, że Monika jest najstarsza z jedenaściorga rodzeństwa, obecnie już się usamodzielniła, pracuje i mieszka w Poznaniu. Jej rodzina mieszka w niewielkiej wsi w Wielkopolsce. Mama Moniki wychowuje jej rodzeństwo sama. Tata odszedł od nich niedawno.



Z tego względu, że i tak w ostatnim czasie nazbierało się trochę rzeczy, które zamierzałam podarować komuś potrzebującemu, obiecałam Monice, że pomożemy jej rodzinie na tyle, na ile będziemy w stanie. Przyznam jednak, że nauczona wcześniejszymi doświadczeniami, zamiast wysyłać rzeczy pocztą- postanowiłam odwiedzić rodzinę Moniki, by przekonać się, czy faktycznie ta rodzina jest w potrzebie... Zasygnalizowałam jedynie Monice, że chciałabym dostarczyć im rzeczy osobiście, dziewczyna podała mi adres do Mamy i tak nasza korespondencja ucichła na około 2 tygodnie...

Pewnego dnia postanowiłyśmy spakować zebrane rzeczy i wyruszyłyśmy do oddalonej wsi, położonej około 50 km od mojego miejsca zamieszkania. Rodzina Moniki nie spodziewała się naszego przyjazdu, co też było celowe z naszej strony. Po drodze odebrałyśmy także rzeczy od Asi, mamy Martynki Karpińskiej, która również przekazała dość sporo ubrań i zabawek po swoich dzieciach. Także sąsiedzi i znajomi Asi włączyli się do akcji pomocy. W sumie uzbieraliśmy kilka dość pokaźnych worków ubrań i zabawek-  i tak też obładowane, wyruszyłyśmy w dalszą drogę.

Dojazd do wioski, w której mieszka rodzina Moniki przysporzył nam nie małych problemów... Błądziłyśmy dość długo wśród pól i wielu mniejszych wioseczek, kierując co jakiś czas niemiłe słowa w kierunku "wujka Google" i "Pani Zumi", którzy tym razem sprawy nam nie ułatwili... ;)

Dochodziła 20.00, zrobiło się zupełnie ciemno, a cel naszej wyprawy wydawał się coraz bardziej odległy... Przez chwilę przemknęła nawet myśl, by zawrócić i zrezygnować z dalszych poszukiwań, jednak szkoda nam było przebytej już drogi...

Wreszcie, z niemałą pomocą "z zewnątrz" dotarłyśmy do celu. Mała, wydawać by się mogło- zapomniana przez wszystkich wioska, położona wśród pól i lasów. Jeden sklep, kilka zabudowań, po PGR-owskie, opuszczone budynki... Kilka dróg wiodących w cztery strony świata. A pośrodku tego swoistego krajobrazu- niski czworak, skrzypiąca, drewniana furtka, odarte drzwi...i niesamowite ciepło bijące z wnętrza... Tak właśnie zapamiętałam pierwsze chwile spędzone w wiosce "na końcu świata". Wielkopolska uchodzi za dość rozwinięty i uprzemysłowiony region- trudno uwierzyć, że gdzieś pośrodku tego świata istnieją jeszcze tak zapomniane przez wszystkich miejsca... Tu czas jakby się zatrzymał...

Nasze pierwsze spotkanie z rodziną Moniki było bardzo wzruszające. Mama Moniki jest bardzo ciepłą i skromną osobą. Dzieci są cudowne. Nie można było od nich oczu oderwać, a czasem także i łez wzruszenia powstrzymać...  To bardzo uczciwa i kochająca się rodzina. Widać to było w każdej chwili, jaką spędziłyśmy z tą wspaniałą rodziną. Żyją bardzo skromnie, jednak mają o wiele wiecej niż niejedna polska rodzina- mają siebie, wspierają się nawzajem i mogliby za sobą w ogień skoczyć. Nie trzeba było nawet o tym mówić, słowa były tu zbędne... To wypływało z ich wnętrza...

Dzieci badawczo nam sie przyglądały. Mała Klaudusia tuliła się nieśmiało do Mamy, spoglądając raz po raz w naszą stronę. Jej Mama opowiadała o tym jak im się żyje w tej zapomnianej wioseczce, jednak w jej głosie nie było słychać żalu ani pretensji do losu... W pewnej chwili ktoś poruszył się w łóżeczku, które stało tuż obok. Dopiero wtedy zauważyłyśmy, że w środku leży śliczna, 3-miesięczna dziewczynka. To Amelka, najmłodsza z rodzeństwa. W pokoju panował duży gwar, więc wcześniej nawet nie przypuszczałysmy, że w tym całym rozgardiaszu śpi sobie spokojnie taki mały człowieczek. W tej samej chwili na kanapie, tuż za Mamą zauważyłyśmy chłopczyka, który przez cały czas smacznie sobie spał. Mama uśmiechnęła się, widząc nasze zdziwione miny i stwierdziła, że dzieci są nauczone przebywania w hałasie... Nie mają przecież wyboru... Wszak cała rodzina żyje w zaledwie dwóch niewielkich pokoikach...

Monice, najstarszej z rodzeństwa, udało się wyrwać z wioski. Pozostałe dzieci nie mają na razie takiej możliwości. Do najbliższego przystanku PKS idą polami ok. 3 km. Do szkoły dowożone są szkolnym autobusem, jednak gdy spadnie nieco więcej śniegu- władze zapominają odnieżyć drogę przed ich domem, a wtedy i autobus szkolny nie przyjedzie... Najstarsi chłopcy mogliby podjąć pracę... Niestety, pracy w wiosce nie ma... Pracują jedynie latem i wiosną w gospodarstwie, pomagają w polu... Monika stara się znaleźć im pracę i mieszkanie w mieście. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że w wiosce przyszłości dla nich nie ma... Monika jest moją rówieśniczką, jednak dwoi się i troi by rodzeństwu niczego nie zabrakło... Szuka pomocy niemal wszędzie...

Czas na pogaduszkach mijał nam bardzo szybko, a wszystko co dobre- szybko się kończy... Zrobiło się późno, więc trzeba było wreszcie pożegnać się z rodziną i ruszyć w drogę powrotną... Wstając z pufy, przesunęłam ją w kierunku ławy, by zasunąć ją za sobą- pufa dosłownie "rozpadła się" w rękach. Zrobiło mi się strasznie niezręcznie... Mama jednak uśmiechnęła się i powiedziała, że mam się nie przejmować- "ona tak się rozpada"... Tak jak wiele innych przedmiotów w ich domu...

Pożegnałyśmy się z Mamą i jej cudowną jedenastką (miałyśmy okazję poznać także najstarszą- Monikę- która co tydzień przyjeżdza do rodzinnego domu choć na 2-3 dni, bo jak sama mówi- tęskni za tą gromadką), mając nadzieję na ponowne spotkanie w niedługim czasie. Już wtedy, wychodząc z ich domu, postanowiłam, że wrócę tam jeszcze nie raz i postaram się pomóc tej wspaniałej rodzince. Każda pomóc na pewno się przyda i jest na wagę złota... Poprosiłam dzieci, by napisały listy do Świętego Mikołaja. Wspólnie ze znajomymi i Ludźmi o Wielkich Sercach postaramy się spełnić ich małe marzenia...Być może to będą ich jedyne prezenty pod choinkę... Poza tym- brakuje niemal wszystkiego- od zwykłych zeszytów, przyborów szkolnych, poprzez środki czystości, na żywności kończąc...Wkrótce planuję zorganizować akcję pomocy dla tej Rodziny. Chciałabym włączyć społeczność studencką, młodzież szkolną, a także mieszkańców mojej miejscowości. Jeśli ktoś chciałby przyłączyć się do pomocy- będę bardzo wdzięczna.

Więcej informacji o Dzieciach podam już wkrótce. Być może uda mi się zamieścić także zdjęcie całej jedenastki, jak tylko je zdobędę. Dla osób zainteresowanych pomocą- przedstawię także zaświadczenie o wiarygodności tej rodziny, by nie było w tej kwesti wątpliwości... Wszystkie Osoby, które chciałyby pomóc- proszę o kontakt mailowy.



Dziękuję Asi, mamie Martynki oraz wszystkim innym Osobom, które do tej pory przekazały rzeczy i zabawki dla Dzieci!
Dziękuję również mojej Mamie za to, że towarzyszyła mi w tych wyjątkowych odwiedzinach i pomaga zorganizować pomoc dla Dzieci :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz